Miałem w swoim życiu kilka spotkań z Papieżem Janem Pawłem II. Większość z nich była skrzętnie zaplanowana i umówiona na godzinę, tak jak to, w Niepokalanowie, podczas Jego drugiej pielgrzymki do Ojczyzny, gdzie razem z ponad 100-osobową grupą misjonarzy otrzymałem poświęcony przez Jana Pawła II krzyż misyjny. Następnie był Rzym, kwiecień 1984 r. Dane mi było wówczas uczestniczyć z Ojcem Świętym w liturgii Wielkiego Piątku. |
 |
W Bazylice św. Piotra czytałem jedno z wezwań modlitwy wiernych po polsku, po czym miało miejsce tradycyjne uściśnięcie dłoni i błogosławieństwo Papieża dla służby liturgicznej, a przy tym wymiana kilku słów, no i oczywiście zdjęcia… Następnie było Castel Gandolfo, w 1987 r. Uczestniczyłem tam w audiencji z grupą młodzieży z Radomia. |
|
|
Trzy lata później, w 1990 r., przyszła kolej na Afrykę. W Nuncjaturze Apostolskiej w Kigali miało miejsce spotkanie Papieża z polskimi misjonarzami pracującymi w Rwandzie i Burundi. W końcu raz jeszcze Rzym, w czasie Zebrania Generalnego Pallotynów. Najpierw w 1998 r., a następnie w 2004 r., gdzie razem z moim młodszym bratem Jankiem, padliśmy na kolana przed pochylonym Papieżem, a ten usłyszawszy, żeśmy braćmi i misjonarzami, pobłogosławił nam serdecznie, wymawiając z trudem: „dobrze, dobrze…”, tak jakby chciał się upewnić, że usłyszeliśmy, i że to „dobrze”, żeśmy braćmi misjonarzami… |
|
Oprócz tych „zaplanowanych spotkań”, były też dwa „nieoczekiwane spotkania” z Papieżem Janem Pawłem II. Cenię je sobie najbardziej, ponieważ są one najbliższe memu sercu. Pierwsze z nich miało miejsce 5 czerwca 1979 r., na Jasnej Górze. Do Częstochowy udałem się z pallotyńską bracią klerycką z Ołtarzewa. Wieczorem uczestniczyliśmy w Apelu Jasnogórskim. Dzięki ks. Boniewiczowi udało nam się dostać na Wały, i to bardzo blisko ołtarza. Najpierw zaśpiewaliśmy Apel, a następnie wysłuchaliśmy papieskiego rozważania. To właśnie wtedy padła ta pamiętna prośba Papieża Polaka, aby Apel Jasnogórski nie przestał być naszą modlitwą i naszym programem, zwłaszcza dla polskich rodzin. „O jakże bardzo pragnę –mówił nasz rodak z Watykanu – ja, który życie, wiarę i język zawdzięczam polskiej rodzinie, aby rodzina ta nie przestawała być Bogiem silna”. Po tym rozważaniu odmówiliśmy „Pod Twoją Obronę”, a potem ktoś zaczął śpiewać Czarną Madonnę. Ojciec Święty włączył się w ten śpiew rozglądając się dyskretnie wokół siebie, jakby szukał „towarzystwa”. Wtedy, widząc nas stojących z gitarami, bez wcześniejszego uprzedzenia, podszedł do nas ks. St. Dziwisz i zaproponował, aby „pośpiewać” z Ojcem świętym. Ponieważ stałem w „pierwszej linii” i w dodatku z gitarą, znalazłem się w grupie szczęśliwych wybrańców. Było nas około dziesięciu osób. Gdy zakończyliśmy Czarną Madonnę, widząc stojący na ołtarzu mikrofon, pochyliłem się nieco w jego stronę mówiąc: „Ojcze święty! Pozwól, że zaśpiewamy jeszcze razem twoją ulubioną Barkę”. |
|
Jan Paweł II chwycił mnie za czuprynę, (co zostało upamiętnione na licznych zdjęciach – włosów mi wtedy nie brakowało!), potrząsnął głową i powiedział: „Nie słuchajcie go, bo będzie was trzymał do rana. Zaśpiewajcie Wszystkie nasze dzienne sprawy i idźcie spać”. Stojący pod Jasną Górą tłum wybuchnął śmiechem i gromkim aplauzem! Barkę swoją drogą zaśpiewaliśmy, i Wszystkie nasze dzienne sprawy również. Papież śpiewał drugim głosem. A ja, nie dowierzając jeszcze temu, co mi się „przydarzyło”, wróciłem szczęśliwy do pallotynów na Dolinę Miłosierdzia i nie tylko… To było moje pierwsze w życiu spotkanie z „Szefem”, tak bardzo mi wtedy potrzebne, aby „wrócić” do seminarium, po kilkumiesięcznej przerwie, o którą prosiłem w grudniu 1978 r. |
|
Ostatnie moje spotkanie z Janem Pawłem II miało miejsce dwadzieścia sześć lat później, w Bazylice św. Piotra, przy trumnie Papieża. Tak się akurat złożyło (przypadek w oczach chrześcijanina jest Opatrznością!), że byłem w tych dniach w Rzymie na zebraniu Pallotyńskiego Sekretariatu ds. Formacji. 5 kwietnia udałem się z ks. Józefem Lasakiem na Plac św. Piotra. Chcieliśmy dostać się do bazyliki, by pochylić głowy przed Janem Pawłem Wielkim. Zdawało się, że nie mamy żadnych szans… Szukając kolejki, w której już wtedy trzeba było stać od 12 do 14 godzin, spotkaliśmy znajomego księdza, który pracuje w jednej z kongregacji. To on, zupełnie niespodziewanie, zaproponował nam i wyznaczył godzinę „ostatniej audiencji”. Około 22.00 znaleźliśmy się przy Ojcu Świętym, pozostając przy Nim ponad dwa kwadranse. To była moja ostatnia i najdłuższa audiencja u Papieża na tej ziemi. Czułem jednak, że nie stoję tam sam, w moim tylko własnym imieniu. Stałem i modliłem się w imieniu tych wszystkich, którzy wpisani są w moje życie, mój świat, moją posługę… |
|
Wiatr (Ruah, czyli Duch), jeden ze scenarzystów rzymskich uroczystości pogrzebowych, w których dane mi było uczestniczyć, potwierdził, że najważniejsze spotkania przychodzą z zaskoczenia, jak niespodzianka: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3,8). |
|
Ks. Stanisław Stawicki SAC Butare – Rwanda |
|
 |