Papieska Intencja Misyjna, kwiecień 2016 r.

Aby chrześcijanie w Afryce świadczyli o miłości i wierze w Jezusa Chrystusa pośród konfliktów polityczno-religijnych.

Wywiad z abp. Henrykiem Hoserem, wieloletnim misjonarzem w Afryce.

Spędził Ksiądz Arcybiskup na misjach ponad 20 lat. Czy misjonarz to zawód, czy powołanie?

To pytanie dotyczy przede wszystkim świadomości misjonarza, tego, jak on przeżywa swoją misję. Rozróżnienie między zawodem, a powołaniem jeśli chodzi o pracę misyjną, to kwestia doświadczenia, którego nabywa się z czasem oraz  motywów, jakie skłaniają do wyjazdu na misję. Jest dużo osób, które opuściły swój kraj, wyjechały do krajów ubogich i pracują tam jako osoby wykwalifikowane na różnych polach, edukacji, ekonomii, administracji itp.

Działają w agendach międzynarodowych jak ONZ czy tym podobne, angażują się w realizację projektów rozwojowych lub też pracują w instytucjach finansowych, handlowych czy korporacjach. Inny rodzaj misji wypełniają wolontariusze. Poddają weryfikacji swoje zdolności, umiejętności, przechodzą okres szkolenia, przygotowań, uczą się języka. Niektórzy wyjeżdżają na krótki czas, kilka tygodni, inni na dłuższy. Często wyjazd na czas krótki przeradza się wyjazd długi, bo misje wciągają. Na misje wysyłają instytuty kościelne, zakony, stowarzyszenia świeckich, diecezje – gdy od czasów encykliki „Fidei Donum”, mogą wyjeżdżać także księża diecezjalni. Przełożeni szukają kandydatów, kierują apele do swoich wspólnot. Osoby, w których budzi się powołanie misyjne zgłaszają się i manifestują swoją wolę pracy na misjach. Taki misjonarz idzie drogą powołania. Chęć zaangażowania się w misje wynika z jego wewnętrznego przeżycia. Musi się czuć powołany przez Boga. Do tego dodaje własną motywację.

Kto głęboko przeżył wskazanie Chrystusa, „Idźcie na cały świat” – czuje, że ma się spełniać w pracy misyjnej.

Niektórzy jednak traktują wyjazd na misje jak przygodę.

Wyjazd na misje może być przygodą. Czasami u podstaw decyzji wyjazdu na misje leży chęć doświadczenia, sprawdzenia siebie w różnych warunkach, a czasami może to być głęboko umotywowana wola poświęcenia się dla ludzi potrzebujących, którzy oczekują pomocy w różnych dziedzinach życia. Natomiast tzw. wyjazd ad vitam – tj. na całe życie, na pewno jest znakiem powołania. Można powiedzieć, że ktoś taki jest całopalną ofiarą. Całe swoje życie ofiaruje misjom. Spełnia sie jako misjonarz w odpowiedzi na  wezwanie Boga, Boga Miłosierdzia.

Bo działalność misyjna chyba jest wyrazem Miłosierdzia Bożego, które się realizuje jako miłosierdzie w Kościele.

Powołanie odkrywa się na modlitwie. Jest ono przeżyciem religijnym, jest odkrywaniem świadomości, jest relacją między posyłającym, a posłanym. Bóg powołuje po to, żeby posłać, żeby obdarzyć misją osobistą, którą ma być częścią misji wspólnotowej. Tak jest w przypadku instytutów życia konsekrowanego. Życie konsekrowane w kontekście misji bardzo dobrze się sprawdza. Jest ono ofiarą składaną ze swojego życia.

Zatem trudno stworzyć jasną typologię zaangażowania misyjnego.

Na pewno znajduje się ono na styku zawodu i misji. Czasami zaczyna się ono od powołania, wewnętrznego głosu, a czasami wynika z ciekawości zawodowej. Zresztą w działalności misyjnej, która jest wynikiem powołania misyjnego znajdują się elementy zawodowe. Wartość pracy misjonarza wynika z dwóch aspektów: człowieczeństwo, wiara, zdolność do ofiary, do działań bezinteresownych. Z drugiej strony nie wystarcza dobra motywacja. Trzeba posiadać również kompetencje. Gdy ktoś chce pomoc jako budowniczy musi się na tym znać. Musi mieć kwalifikacje do wypełniania zawodu. Edukacja – językowe i merytoryczne. Jeśli u podstaw jest powołanie, Musimy odkryć, czy jest ktoś, kto powołuje i ktoś, kto posyła. I zobaczyć, kim on jest. Czasami impulsem do podjęcia decyzji o wyjeździe na misje może być ogłoszenie prasowe, ale ktoś czytając je może zostać głęboko poruszony duchowo. Tak było z Franciszkiem Ksawerym, który ze współbraćmi studiował na Sorbonie, oni zostali w Europie, a on wyjechał. Odnaleziono jego list wysłany z Indii, w którym mówi, że „tutaj są takie potrzeby, a wy czas tracicie na uczelniach”. Jest to fenomen powołania misyjnego. Drugim patronem misji jest św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która nigdy nie wyjechała z Francji, ale nieustannie towarzyszyło jej pragnienie misji i służyła misjom ofiarowaniem życia za misjonarzy. Była mistrzynią duchową ojca białego i diecezjalnego. Jej listy ukazują całą motywację misyjną, pragnienia misyjne. Bo misje mają wymiar widoczny, materialny, ale też czysto duchowy, kiedy misja dokonuje się we wnętrzu człowieka.

A św. Wincenty Pallotti? On również nigdy nie wyjechał na misje, ale duch misyjny nieustannie towarzyszy Stowarzyszeniu Apostolstwa Katolickiego, które stworzył.

Pallotti był globalizującym świętym. Był promotorem apostolatu powszechnego, bo wiedział, że misja ewangelizacyjna jest powszechna, dotyczy wszystkich stanów w Kościele.

Ciekawą dynamikę rozwoju misji widzimy, kiedy przyglądamy się Rwandzie. Analiza obecności pallotynów w tym kraju może być ciekawym stadium. Kiedy pierwsza karawana misjonarzy wyruszyła tam 43 lata temu, jechali oni w wielką niewiadomą. Teraz stworzyli infrastrukturę kościelno-społeczną, ośrodki rekolekcyjne, prowadzą szkoły i ośrodki zdrowia, a pallotyńska jednostka w Rwandzie stała się samodzielna. Od grudnia 2015 r. jest prowincją. Ksiądz Arcybiskup był jednym z pierwszych, którzy tam wyjechali. Jak by Ksiądz podsumował tę działalność?

Działalność pallotyńskich misjonarzy w Rwandzie jest realizacją ewangelicznej przypowieści o ziarnie gorczycy. Myśmy siali bardzo skromnie, nie znaliśmy dobrze języka, nie było tłumu ludzi, a jedynie garstka. Z czasem tak nasze misje tak się rozrosły, że aż dziw bierze. Tym bardziej, że inne zgromadzenia męskie: salezjanie, benedyktyni, jezuici pozostały na tym samym poziomie rozwoju, co kiedyś. A misja pallotyńska obejmuje dzisiaj 120 członków (do miana prowincji konieczne jest 80 członków). Doświadczyliśmy nadzwyczajnego wzrostu powołań. Wydaje się, że ta nasza siejba przyniosła obfite owoce. „Ja siałem , Apollos podlewał, a Pan Bóg wzrost daje” – pisał św. Paweł, Apostoł Narodów.. Stawiałem pytanie moim współbraciom, których przyjmowałem, jako postulantów, dlaczego pallotyni są tak liczni, a inne zgromadzenia wciąż są w małej liczbie. Dostrzegłem, że istniała silna wola przeszczepienia pallotyńskiego charyzmatu do Afryki, a wola była poparta strategią działania. Najpierw trzeba było przygotować kadrę formatorów. Do tego wybiera się najlepszych, nie tylko pod względem zdolności intelektualnych, ale także mocnych duchowo. Ważnym etapem było przygotowanie kolejnych etapów formacji: budowa nowicjatu w Butare w latach 80. Do dzisiaj jest on najważniejszym nowicjatem na kontynencie afrykańskim, na tle takich krajów, jak Nigeria, Tanzania czy Kenia. Drugi etap to studia filozoficzno-teologiczne. Rwanda była uważana za kraj wyizolowany. Tymczasem w apostolstwie Kościoła powszechnego trzeba mieć szerokie horyzonty. Nawiązaliśmy kontakty ze współbraćmi w Kamerunie i Tanzanii Zaprosiliśmy ich do współpracy. Oni przysyłali kandydatów do nowicjatu, nasi klerycy wyjeżdżali do nich studiować teologię np. w szkole św. Cypriana w Yaunde. Wypracowaliśmy formułę korporacji: wiele zgromadzeń uczestniczyło w budowaniu i prowadzeniu kolejnych etapów formacji. Część studiowała teologię w Nairobi. To przygotowanie do kapłaństwa miało wymiar międzynarodowy, Potem księża wyjeżdżali na studia do Włoch. Obecnie są osobami, które nie boją się świata i znają języki obce.

Oryginalnym wątkiem był apostolat powszechny i nacisk na apostolstwo ludzi świeckich.

To, co teraz realizujemy  jest właśnie tym etapem. Ruch Światło-Życie, który niedawno trafił do Rwandy za sprawą Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl czy Orędzie o Miłosierdziu Bożym zbierają kolejne żniwo. Powstały trzy silne ośrodki, które propagują Miłosierdzie Boże: Sanktuarium Jezusa Miłosiernego w Ruhango, jako wotum wdzięczności ocalonych w ludobójczych walkach w latach 1990-1994, Sanktuarium Matki Bożej w Kibeho, w miejscu, w którym Maryja objawiając się trzem młodym dziewczętom prosiła o odmawianie Różańca do Siedmiu Boleści Jezusa oraz sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Kabuga, nowy ośrodek duszpasterstwa, w którym rozkwita kult św. siostry Faustyny Kowalskiej. W Afryce, która ma za sobą tyle nieszczęść, takie miejsca mają szczególne znaczenie, bo pokazują ludziom, że Miłosierdzie jest lekarstwem na doznane zło, jest odpowiedzią Boga na ludzki grzech.

Teraz w Europie, także w Polsce wiele się mówi o nawiązywaniu relacji gospodarczych. Czy zakładanie przedsiębiorstwa w Afryce przez europejskich biznesmenów i handel z Afryką również może być misją?

Zawód może być narzędziem miłosierdzia, ale może być również narzędziem bogacenia się i może odzwierciedlać ducha kolonializmu. Niektóre formy biznesu, przenoszone do Afryki świadczą o potędze handlu i chęci zysku. Tak do Afryki trafia żywność amerykańska, za którą płaci się farmerowi amerykańskiemu, zamiast zmobilizować rolnictwo w Afryce, gdzie żywność mogłaby być produkowana, i gdzie tereny mogłyby być uprawiane w znacznie większym stopniu. A tego dzisiaj się nie robi. W krajach Europy nakłada się zaporowe cło dla produktów pochodzących z krajów biednych. Podobnie jest ze środkami higieny, które można produkować na miejscu. Ale niestety, niejednokrotnie chciwość jest przyczyną zła.

Podobnie jest ze szczepionkami. Te niechciane w Europie wysyła się do Afryki. Przykładem mogą być choćby tzw. szczepionki przeciwko rakowi szyjki macicy dla dziewcząt.

Sensowność ich stosowania zależy od sytuacji epidemiologicznej. Prewencja polega na odpowiedzialności za życie seksualne, ale jest podejrzenie, że do tych szczepionek są dołączone substancje sterylizujące. Dlatego w krajach rozwijających się do tych szczepionek nie ma zaufania wśród ludności.

Co Ksiądz Arcybiskup doradziłby młodym osobom, które myślą o wyjeździe na misje?

W przygotowaniu do wyjazdu na misje ważna jest modlitwa, rozeznawanie duchowe, rekolekcje, poznanie siebie, odkrycie w sobie szczerej motywacji. Na pewno wyjazd na misje nie może być ucieczką od dotychczasowego życia. Nie może to być też jedynie pragnienie przeżycia egzotycznej przygody, bo to zbyt słaba motywacja. Ważne jest, żeby znaleźć właściwą organizację, w której odpowiednie osoby pomogą krytycznie spojrzeć na możliwości. Wyjeżdża się na misje w sposób dojrzały, gdy się nie ma szczegółowego planu. Trzeba być otwartym, bo pewne jest tylko jedno: będzie inaczej niż sobie wyobrażaliśmy. I na bieżąco uczyć się rzeczywistości. Trzeba wyzerować licznik. I dopiero ucząc się, przyglądając się inteligentnie życiu ludzi w konkretnym kraju misyjnym – stajemy sie misjonarzami.

Monika Mostowska, ks. Jarosław Rodzik SAC

Źródło: Horyzonty misyjne, nr 75 (2/2016)