Pogrzeb misjonarza “SINE POMPA”!

Uczestniczyłem 19 listopada w pogrzebie ks. Ryszarda Domańskiego (1941-2020), pallotyna i długoletniego misjonarza w Afryce. Pogrzeb odbył się w Radomiu, w parafii pod wezwaniem św. Józefa,

prowadzonej przez pallotynów. Mszy św. przewodniczył ksiądz prowincjał Zenon Hanas. W koncelebrze tylko 14 pallotynów, w tym trzech byłych misjonarzy (ks. Antoni Myjak, ks. Wiktor Bąk i ks. Stanisław Stawicki), którzy posługiwali w Rwandzie, gdzie „Padre Riszari” – jak go nazywali Rwandyjczycy, spędził połowę swojego kapłańskiego życia.
Pogrzeb „sine pompa”. Jak przystało na epokę koronawirusową. Ksiądz prowincjał wspomniał w kazaniu o kilku wydarzeniach z życia Zmarłego, cytując urywki z okolicznościowego listu byłego misjonarza w Rwandzie, abp Henryka Hosera SAC, który do kraju Tysiąca Wzgórz dotarł dwa lata po przybyciu tzw. „pierwszej karawany” (1973 r.) z najmłodszym w ekipie misjonarzem na pokładzie, którym był właśnie ks. Ryszard Domański.
Nie było wielu okolicznościowych „przemów”, z wyjątkiem odczytanego przesłania od abpa Tadeusza Wojdy SAC i słowa zastępcy sekretarza ds. misji, ks. Mariusza Zakrzewskiego. Nie było nawet żadnego fotografa, tak jakby „Niebieski Liturgista” chciał ukarać nieboszczyka za to, że za młodych lat zbytnio wałęsał się z aparatem podczas liturgii. Było prosto i skromnie, ale modlitewnie, czyli pobożnie.
Mój udział w pogrzebie podyktowany był też pewną wdzięczną „nutą osobistą”. Otóż, po otwarciu testamentu księdza Domańskiego, okazało się, że jestem jedyną osobą wymienioną z imienia i nazwiska, jako spadkobierca „nowoczesnego radioodbiornika marki Panasonic”. Testament pisany był 35 lat temu.
Rzeczony przedmiot prawdopodobnie już nie istnieje, a jeśli tak, przestał być z pewnością „nowoczesny”. Wtedy jednak, to było „coś”! Miałem okazję przyjrzeć się mu z bliska, bo kiedy skierowano mnie w 1984 roku na pierwszą parafię w Kansi (Rwanda), tam właśnie zastałem ks. Domańskiego z jego „nowoczesnym radioodbiornikiem”. Być może dostrzegł we mnie dobrze zapowiadającego się „młodego misjonarza” (miałem wtedy 28 lat), który z kiepskim magnetofonem marki „Grundig” przywiezionym z Polski uczył dzieciaków piosenek szarpiąc gitarowe struny? Zlitował się, i „Panasonica” zapisał!
Tak czy inaczej, ks. Ryszard Domański do końca swoich dni czuł się misjonarzem. Pisał: „Jestem związany całą duszą i sercem z Rwandą, z jej mieszkańcami i współbraćmi Regi Świętej Rodziny”. I choć 9 lat temu zdecydował się ostatecznie przejść do macierzystej Prowincji Chrystusa Króla, gwarantował ówczesnemu przełożonemu prowincjalnemu (ks. Lasakowi): „Zapewniam jednak, że misje pallotyńskie w Rwandzie będę w dalszym ciągu wspierał modlitwą i ofiarą życia”. I tak było do końca jego dni.

Ks. Stanisław Stawicki SAC