RPA: PRZEGRANI AFRYKAŃSKICH MISTRZOSTW

 W Afryce Południowej trwało wielkie sprzątanie. Powód – Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej – pierwsze na Czarnym Kontynencie. Podczas rozgrywek kraj musi pokazać się z najlepszej strony. Dlatego wszystko, a zwłaszcza wszyscy, niepasujący do tego światowego wydarzenia, musieli zniknąć.

Taki los spotkał między innymi Nadine, Dolly i Johannesa. Nadine została zmuszona do przeprowadzenia się do tzw. „Blaszanej Wioski”. W rękach trzyma brudną gazetę. Mocno przyciska ją do piersi. W gazecie można przeczytać „They forced us to Blikkiesdorp”, czyli informacje o przymusowych przesiedleniach do „Blaszanej Wioski”.

Wydanie „People”s Post” pochodzi sprzed dwóch tygodni. Kilka brudnych stron, które nadają się do wyrzucenia. Jednak Nadine mocno trzyma je w rękach, jakby od nich zależała cała jej egzystencja. Gazeta – niczym osobisty tryumf – dowód na to, że prawdą jest to, czego ona i inni, będący w podobnej sytuacji, obawiają się.

Tymczasem słońce chowa się za szczytami wzgórz, w oprawie spektakularnej czerwieni, pokrywając złotym połyskiem tereny wokół stadionu. Na „Waterfront” Kapsztadu, gdzie budynki starej stoczni już dawno zostały zamienione w restauracje, pierwsi turyści poszukują najlepszego miejsca do konsumpcji, zapewniającego widok na morze.
Tu i ówdzie widać osoby uprawiające jogging lub psy biegające ze swoimi właścicielami. Wyczuwa się pośpiech. Ponieważ wraz ze zmierzchem ulice Kapsztadu stają się bardzo niebezpieczne – bogaci poruszają się wtedy tylko samochodami, które podwożą ich pod same drzwi domów.

Bogaci mieszkają w luksusowych apartamentowcach, oddalonych kilka minut od centrum. Przed ich domami słychać łagodny szum fal Oceanu Atlantyckiego. Z tyłu zaś bije blask świateł milionowego miasta, w którego centrum króluje okazała bryła nowego stadionu. Na parkingach w pełnym szyku stoją luksusowe auta. Kapsztad – wizytówka Afryki Południowej – jest gotowa na przyjęcie gości z całego świata.

„Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej nie są wcale takie złe. Problem polega na tym, że chcą się nas pozbyć”, mówi Nadine. Kobieta wypowiada słowa szybko i głośno. Jej ochrypły głos zdradza alkohol. Kobieta nosi na sobie brudne ubrania. Widać brudne paznokcie i ciało.

Problemem jest woda. Nadine musi żebrać o nią w pobliskich domach. Jeśli ma szczęście może trochę „złapać” cudownego płynu na placu gry w krykieta, podczas podlewania trawy. 43-letnia kobieta razem z dziesiątkami swoich kumpli mieszka „rzut beretem” od stadionu i apartamentowców. Te kilka metrów stanowią jednak przepaść, dzieląca bogatych od biednych, świadomych siebie i swoich możliwości od tych, których główną strategią życia jest walka o przetrwanie.

Nonsolo Saza, stara kobieta z krzywo nałożoną czapką, będzie mówić dopiero, gdy otrzyma papierosa. Marlena daje jej bez słowa jednego. 40-letnia Marlena jest pracownikiem socjalnym w ośrodku „Women in Need” (WIN) – „Kobiety w potrzebie”. Celem organizacji pomocy jest uchronienie kobiet i ich dzieci przed bezdomnością. WIN należy do Katolickiego Stowarzyszenia Pomocy w Rozwoju, wspieranego przez missio-Austria. Marlena bardzo często przemierza ulice Kapsztadu, aby dotrzeć do tych, którym życie urządza codziennie zimny prysznic. Rozmawia z bezdomnymi, zachęca ich, aby korzystali z propozycji WIN-u, aby przychodzili po ciepłą zupę, brali udział w projekcie recyklingu i przyprowadzali swoje dzieci do przedszkola prowadzonego przez organizację.

„One kochają swoje dzieci”

„Kobiety te może nie zawsze są doskonałymi matkami”, wyjaśnia kierownik projektu, Ronni Mehl, „ale one kochają swoje dzieci”. Dlatego Ronni chce realizować swój projekt właśnie tutaj. Wraz ze swoim zespołem pragnie uchronić dzieci bezdomnych kobiet przed życiem na ulicy. „Źródłem inspiracji do działania jest moja wiara, a Jezus Chrystus, który z miłością i szacunkiem pochylał się nad ubogimi i potrzebującymi, stanowi najwyższy wzór do naśladowania”, mówi pracownica organizacji.

Pojawienie się Ronni i ludzi z jej zespołu zostało szybko zauważone. Mężczyźni i kobiety podnoszą się ze swoich miejsc, wynurzają się spośród złomowiska i nieśmiało podchodzą do przybyłych pracowników socjalnych. Gdy widzą Ronni nabierają odwagi i swobody.

Nadine pracowała jako pomoc kuchenna w jadłodajni prowadzonej przez WIN. Jednak z powodu wysokich kosztów wynajmu kuchnię trzeba było zamknąć. „Wcześniej pracowałam jako pomoc domowa”, opowiada kobieta. „Dlaczego wylądowałam na ulicy? Bo straciłam pracę!”.
Gdy zaczyna opowiadać swoją historię łzy płyną po jej twarzy.

Gdy robi się widno Nadine chowa swoje rzeczy pod krzakami. Potem idzie na parking i tam pomaga w parkowaniu. Inni bezdomni myją pojazdy, pracują w ogródkach lub są tragarzami. Dostają za to parę groszy – odrobinę poczucia własnej wartości. A jeśli i to nie wychodzi, wtedy pomagają sobie drobnymi kradzieżami. Społeczeństwo z pogardą odnosi się do takich ludzi jak oni. Przed mistrzostwami miasto musiało zostać wyczyszczone z bezdomnych i żebrzących. „Widzą w nas przestępców”, mówi Johannes, „Gdy w mieście zostanie popełniona kradzież, u nas natychmiast zjawia się policja i dokonuje aresztowań”.
Bezdomni wiedzą, że są grupą skazaną na społeczną banicję.

„Nie powrócę do Blikkiesdorp”, mówi przekornie Johannes. Był tam trzy miesiące. „Jest to miejsce mające najgorszą opinię. Są bandy przestępcze i narkotykowe”. Jego i innych bezdomnych potraktowano jak bydło. Wpakowano do samochodów ciężarowych i wywieziono. „Potem pokazali nam baraki, zarejestrowali nas i odjechali, tak po prostu, bez słowa, bez żadnej informacji, z czego mamy żyć, czym się żywić. W osiedlu blaszaków nie dostaliśmy nic”, mówi Johannes. „Tylko pusty blaszany kontener, postawiony na piaszczystej ziemi. Ściana obok ściany, szeregi dwóch tysięcy blaszanych kontenerów. Nikt nie reagował na nasze skargi”.

W innym nastroju wypowiada się Dolly i Boot. Zdobyli wiadro z żywnością. Nie będą musieli jeść, jak co dzień, fasoli i ryżu. Nie mają lodówki, ani kuchni. Jedzenie przygotowują na małym gazowym palniku. Zniszczone meble dostali od przygodnych ludzi. Dla nich ważne jest, że kontenery to nie ulica. Życie w blaszanej wiosce jest lepsze niż na ulicy, mówią.

Jak za czasów apartheidu

Oficjalnie osiedle nosi dość wyszukaną nazwę – „Symphony Way”. Jednak jego mieszkańcy nazywają go „Blikkiesdorpf”, po afrykańsku – „Blaszana wioska”. Jak okiem sięgnąć błyszczą w słońcu szeregi blaszanych kontenerów. Każdy z nich ma 25 metrów kwadratowych powierzchni. Cynkowe ściany są bardzo cienkie. Średnie nożyce spokojnie dałyby sobie z nimi rasę. W lecie panuje w nich potworny upał, a zimą chłód, nieraz trudny do zniesienia. W każdym kontenerze mieszka sześć osób, a niekiedy i więcej. Na trzy kontenery przypada jedna toaleta i jedna umywalka. Nie ma prysznica. Osiedle zamieszkuje obecnie 10 000 osób. Blaszaki otoczone są kolczastym drutem i przypominają obóz przejściowy, podobnie jak za czasów apartheidu w latach pięćdziesiątych, kiedy to ludność czarna mieszkała w gettach, otoczonych podobnym drutem. Potem była przesiedlana do Townships. Również Blikkiesdorp ma być osiedlem przejściowym, a jej mieszkańcy zamieszkają ostatecznie w domach wybudowanych przez miasto. W samym Kapsztadzie potrzeba będzie ok. 400 000 takich „government House”; czas oczekiwania wyniesie więc wiele lat. „Obawiamy się, że blaszana wioska stanie się ostatecznym miejscem schronienia dla jej mieszkańców”, mówi Ronni Mehl. Ona i jej zespół utrzymują stałe kontakty z ludźmi takimi jak Dolly, których odwiedzała już wcześniej, gdy mieszkali w swoich prowizorycznych schronieniach na ulicach Kapsztadu.
Niestety, nie jest możliwe pomóc wszystkich potrzebującym. WIN chce włączyć w swój projekt inne organizacje pomocy. Zabiega również o środki finansowe na realizację swoich projektów, a zwłaszcza na opiekę nad dziećmi bezdomnych matek. „Życie na ulicy przypłaciłam zdrowiem”, mówi Dolly. Przez dziesięć lat mieszkała w centrum miasta, w Greeen Point. W ciągłym leku przed policją, głodem, zimnem i atakami na tle seksualnym. Dolly nigdy wcześniej nie sądziła, że kiedyś tak skończy: bez środków do życia, brudna i wychudzona.

Utrata rodziny i pracy

Dolly nie miała złego startu. Jako 16-letnia dziewczyna przyjechała do Kapsztadu w poszukiwaniu pracy. Znalazła zatrudnienie w firmie sprzątającej. W wieku 20 lat urodziła pierwsze dziecko. Pięć lat później kolejne. Jej partner zarabiał całkiem nieźle. „Mieliśmy dom. Chcieliśmy się pobrać”, wspomina. „Miałam już kupioną suknię ślubną”. Dziecko miało parę miesięcy, gdy Saun odszedł. Sama nie była w stanie płacić czynszu. Zaczęła pić, straciła pracę. Od życia na ulicy dzielił ją tylko krok. W niektórych „”domach» zrobiło się już ciemno. W nocy, w wiosce kontenerów, nikt nie ma odwagi wyjść poza cztery ściany swojego blaszaka. Jest bardzo niebezpiecznie. Są wprawdzie służby bezpieczeństwa, jednak nie zwracają uwagi na przestępców.

Ronni spotyka Suleiję. Większość życia spędziła w Woodstock. W dzielnicy o wdzięcznej nazwie wychowała dwóch synów. Chodzili do przedszkola prowadzonego przez WIN. Ona sama pracuje przy recyklingu. Jest dumna z tego, iż przy pomocy Ronni może uczestniczyć w kursach. Każdego popołudnia w WIN Suleija otrzymuje ciepły posiłek. Po drodze spotyka starych znajomych. Mężczyźni ciągną wózek ze szkłem i żelastwem. Za złom otrzymają parę groszy. Jeden z mężczyzn wyciąga z wózka rybę i daje ją kobiecie. Na pytanie, skąd wzięli taki okaz ryby odpowiadają ukazując pozbawiona zębów szczękę: „to tylko małe oszustwo”.

alle welt, lipiec/sierpień 2010 r.
tłum. U. Siniarska